poniedziałek, 7 grudnia 2015

Rozdział V - "Nie po to walczyłam o pokój, aby znowu go zniszczyć..."

Peeta patrzy na mnie tak jakby myślał, że postradałam wszystkie zmysły. Wytrzeszcza oczy i z otwartą buzią mi się przygląda. Nie trafia już butelką do buzi Toby'ego. Wygląda tak komicznie, że nie mogę się pohamować i parskam śmiechem.
 - A... Ale jak? Kiedy?... Co z nami?... Co z dziećmi? – mówi, kiedy w końcu się otrząsa. Właśnie... Nie pomyślałam o dzieciach, ale wiem, że Peeta da sobie rade. Przecież nie będzie mnie góra tydzień, a poza tym jest on dużo lepszym ojcem niż ja matką.
 - Peeta... Dasz rade... Nie będzie mnie góra tydzień! Poza tym jestem tu zbędna. Zajmiesz się dziećmi lepiej ode mnie. - mówię. To prawda. Przecież beze mnie nic się nie zmieni. Gorzej gdyby Peeta wyjechał. Wyrzucam szybko z głowy obraz mnie samej nieudacznie zajmującej się dziećmi.
 - Ale... Ja cię potrzebuje... - szepcze Peeta, a mi od razu przypomina się arena Ćwierćwiecza Poskromienia, kiedy to ja powiedziałam do niego to samo... Na samo to wspomnienie pojawiają mi się łzy w oczach, ale szybko się opanowuję i mówię.
 - Muszę tam pojechać. Dobrze wiesz. Obiecuje, że wrócę najszybciej jak się da. Jeżeli będziesz potrzebował pomocy mogę poprosić Annie żeby przyjechała tu ze swoim dzieckiem. Mogę do niej nawet teraz zadzwonić tylko nie wiem czy będzie w...
 - Dam sobie rade - przerywa mi Peeta. Uśmiecham się do niego, nachylam się i składam szybki pocałunek na jego ustach.
 - To ja lecę się pakować. - wstaję już z kanapy kiedy Peeta jedną ręką łapie mnie za ramię.
 - Jak to? Już? Myślałem, że poczekasz... Nie wiem... Dwa dni? Trzy?... Już chcesz wyjechać? - w jego głosie słychać zdenerwowanie. Widocznie bardzo się stresuje pozostaniem samym z dziećmi. Siadam z powrotem.
 - Peeta... Nie mogę czekać. - jego twarz się rozluźnia. Chyba już mnie zrozumiał. Zrozumiał, że to mój obowiązek.
Obowiązek Kosogłosa.
 - Dobrze. - uśmiecha się do mnie, a ja idę do góry i pakuje wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy do małej czarnej walizki na kółkach. Na sam koniec pakuje malutką, białą szkatułkę w kształcie serduszka z napisem "Always" , w której trzymam perłę, którą dostałam od Peety na arenie siedemdziesiątych piątych Głodowych Igrzysk.
Dla niektórych symbolem miłości jest obrączka, ale dla mnie ta malutka perełka jest dowodem tego jak bardzo się kochamy i chociaż minęło już tyle lat od dostania jej nadal ją mam i pilnuje jak oka w głowie. Każdego dnia przed wyjściem z łóżka ściągam ją z szafki obok i obracam w palcach patrząc jak odbijają się od niej promienie słońca...
Zamykam walizkę, wychodzę z naszej sypialni i schodzę po schodach przygotowując się na długą podróż do tak znienawidzonego przeze mnie miasta...
Do stolicy, w której rozpoczął się mój koszmar...


***


Wysiadam z pociągu. Rozglądam się.
Kapitolińscy ludzie tak się różnią ode mnie. Mój szary długi sweter, czarne spodnie i włosy splecione w tradycyjny warkocz tak bardzo się tutaj wyróżniają. Ich kolorowe stroje, wymyślne peruki i strasznie mocny makijaż zwróciłby wzrok każdego w dystryktach jednak tutaj to ja jestem tą "dziwną" i to ja przyciągam wzrok każdego z przechodniów.
Ciągnę za sobą walizkę i kieruje się do miejsca gdzie stoją taksówki. Jechałam pociągiem, który jedzie najbliżej białego domu, ale i tak dzieli mnie od niego jakieś sześć kilometrów.
Kobieta w czerwonej peruce, piórkach na rzęsach i sukience wyglądającej jakby była zrobiona ze szkła szepce coś na ucho swojej koleżance. Zgaduje, że była to złośliwa uwaga na temat mojego stroju. Podchodzę do jednej z taksówek i wchodzę do środka.
 - Pod dom prezydent Paylor. - mówię szukając portfela w mojej małej czarnej torbie na ramię. Kiedy podnoszę wzrok patrzę, że mężczyzna spogląda na mnie w lusterku oszołomiony.
Poznał mnie...
 - Dziewczyna Igrająca z Ogniem... Kto by pomyślał? - mówi uśmiechając się do mnie życzliwie. Próbuję uśmiechnąć się do niego, ale moje usta układają się tylko w dziwny grymas. Jeżeli pomyślę o tym o co będę dzisiaj prosić Paylor nawet nie potrafię się uśmiechnąć.
Mężczyzna całą drogę opowiadał mi co działo się w Kapitolu kiedy byłam na Igrzyskach, a potem Kosogłosem. Mówił ile mi zawdzięcza. Ile Panem mi zawdzięcza. Jednak wcale go nie słuchałam, bo próbowałam ułożyć sobie w głowie przebieg mojej rozmowy z prezydent.
 „Mam do pani prośbę”?... Nie, za grzecznie. „Żądam” ,aby pani odwołała Igrzyska"... To też odpada. Po takich słowach nie słuchała by mnie dalej i kazała mnie wyprowadzić...
Dojeżdżamy na miejsce a taksówka zatrzymuje się przed samym wejściem. Płacę mężczyźnie i wychodzę z auta. Wchodzę niepewnie po długich schodach. Przed wejściem zatrzymuje mnie dwóch ochroniarzy ubranych w czarne mundury z przewieszonymi w pasie karabinami.
 - Ma pani pozwolenie? - pyta jeden z nich, a ja się zastanawiam czy mnie poznał.
 - Nie... - mówię cicho. - Ale musze się spotkać z prezydent Paylor. - drugi z nich wyciąga krótkofalówkę, szepcze coś do niej i odsuwa się na kilka kroków.
 - Jest pani umówiona? - zadaje drugie pytanie, a ja powoli tracę cierpliwość. Nie po to jechałam tutaj z dwunastego dystryktu, żeby teraz użerać się z ochroniarzami.
 - Myślałam, że mam prawo do jakichkolwiek przywilejów skoro wyzwoliłam Panem z rządów Snowa! - wybucham. W jego oczach pojawia się błysk. W końcu mnie rozpoznał. Podchodzi do nas drugi mężczyzna.
 - Wpuść ją. - mówi. - Rozmawiałem z Paylor. Już na nią czeka. - odsuwają się z przejścia, a ja podchodzę do dużych, mosiężnych drzwi. Popycham je ramieniem i wchodzę do środka.
Całe lobby było w bieli. Białe ściany, białe meble, biała marmurowa podłoga. Nad głową wisiał olbrzymi diamentowy żyrandol. Podchodzi do mnie starsza kobieta. Ma obcisłą siwą spódniczkę do kolan i marynarkę w tym samym kolorze. Jej ciemne włosy, w których prześwitują siwe pasma są upięte w ciasny kok .
 - Witam Katniss. Zaprowadzę Cię do gabinetu pani prezydent. Już na ciebie czeka. - mówi uśmiechając się do mnie sztucznie. Idzie przede mną i stuka wysokimi obcasami. Co chwilę odwraca głowę do tyłu sprawdzając czy wciąż za nią idę. Wsiadamy do windy i już po kilku sekundach znajdujemy się na dziewiątym piętrze. Idziemy chwilę długim korytarzem. Oglądam wiszące obrazy na ścianach. Są to głównie krajobrazy, chociaż widzę też scenę walki pomiędzy trybutami na jednych z pierwszych Igrzysk. Kobieta podchodzi do czarnych drzwi, stuka w nie i otwiera.
 - Katniss Everdeen. - mówi kobieta stukam ją w ramię palcem wskazującym. Odwraca się do mnie ze zdziwioną miną.
 - Katniss Mellark. - mówię. Robi znudzoną minę i poprawia moje nazwisko.
 - Niech wejdzie. - słyszę ze środka pokoju. Starsza kobieta odsuwa się i kiwa znacząco głową abym weszła.
Wchodzę do środka.
Paylor uśmiecha się do mnie szeroko.
 - Co za niespodzianka. Witaj Katniss. - mówi i wskazuje ręką krzesło na przeciwko jej biurka.
Siadam. Zaciskam dłonie w pięści i pocieram o nogi, aby przestały mi się trząść.
 - Przyjechałam wyjaśnić pewną kwestię... Zapytać o... Czy to prawda... - Nie potrafię dobrać słów. Głos mi się trzęsie. Wiem, że życie tylu dzieci zależy właśnie ode mnie.
Zależy od tej chwili...
 - Spokojnie. O co chodzi? - pyta. Zamykam na chwilę oczy.
Opanuj się Katniss...
Upominam się w myślach.
Po prostu to powiedz...
Otwieram oczy i patrzę na nią. Ma ten sam uśmiechnięty wyraz twarzy.
 - Czy to prawda, że chcesz zorganizować kolejne Igrzyska? - słowa ledwo przechodzą mi przez gardło. Nie zdziwiłabym się gdyby mnie nie zrozumiała.
 - Tak. Czy jest jakiś problem? - odpowiada. Uśmiech zszedł jej z twarzy.
 - Czy jest problem?! Nie po to walczyłam o pokój i wolny kraj, aby znowu go zniszczyć! Co to za pomysł?! Sama sprzeciwiałaś się tyranii Snow'a, a teraz chcesz zrobić to samo! Chcesz skazać niewinne dzieci na śmierć! – wybucham, a łzy napływają mi do oczu. Paylor wygląda na poirytowaną. Wręcz zażenowana moim zachowaniem. Na co ona liczyła? Że pogratuluję jej pomysłu.
 - Katniss... Oni muszą poczuć to co my przez te wszystkie lata. - mówi spokojnym głosem. Chwyta moją dłoń, ale ja szybko się wyszarpuję.
 - Wycofaj to... Odwołaj Igrzyska. - mówię tak oziębłym tonem na jaki tylko mnie stać.
 - Niestety Katniss... Wszystko jest już gotowe... Dożynki odbędą się pojutrze...Właściwie miałam nadzieje, że to ty wylosujesz kolejne pięć dystryktów…


~Cukiereczki
Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, wznieciła iskrę, a ta, nie ugaszona w porę, podpali całe Panem. ~Snow

1 komentarz:

  1. Musze przyznac ze to naprawde dobre opowiadanie :)
    Rozdziały są mega, az cce sie czytac wiecej i wiecej.
    Jestem ciekawa co Katniss zrobi z tym wszystkim i jak Peeta poradzi sobie bez niej XD
    czekam na nastepny rozdział i pozdrawiam
    +zapraszam na mojego bloga katnisseverdeenipeetamellark.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń