poniedziałek, 7 grudnia 2015

Rozdział V - "Nie po to walczyłam o pokój, aby znowu go zniszczyć..."

Peeta patrzy na mnie tak jakby myślał, że postradałam wszystkie zmysły. Wytrzeszcza oczy i z otwartą buzią mi się przygląda. Nie trafia już butelką do buzi Toby'ego. Wygląda tak komicznie, że nie mogę się pohamować i parskam śmiechem.
 - A... Ale jak? Kiedy?... Co z nami?... Co z dziećmi? – mówi, kiedy w końcu się otrząsa. Właśnie... Nie pomyślałam o dzieciach, ale wiem, że Peeta da sobie rade. Przecież nie będzie mnie góra tydzień, a poza tym jest on dużo lepszym ojcem niż ja matką.
 - Peeta... Dasz rade... Nie będzie mnie góra tydzień! Poza tym jestem tu zbędna. Zajmiesz się dziećmi lepiej ode mnie. - mówię. To prawda. Przecież beze mnie nic się nie zmieni. Gorzej gdyby Peeta wyjechał. Wyrzucam szybko z głowy obraz mnie samej nieudacznie zajmującej się dziećmi.
 - Ale... Ja cię potrzebuje... - szepcze Peeta, a mi od razu przypomina się arena Ćwierćwiecza Poskromienia, kiedy to ja powiedziałam do niego to samo... Na samo to wspomnienie pojawiają mi się łzy w oczach, ale szybko się opanowuję i mówię.
 - Muszę tam pojechać. Dobrze wiesz. Obiecuje, że wrócę najszybciej jak się da. Jeżeli będziesz potrzebował pomocy mogę poprosić Annie żeby przyjechała tu ze swoim dzieckiem. Mogę do niej nawet teraz zadzwonić tylko nie wiem czy będzie w...
 - Dam sobie rade - przerywa mi Peeta. Uśmiecham się do niego, nachylam się i składam szybki pocałunek na jego ustach.
 - To ja lecę się pakować. - wstaję już z kanapy kiedy Peeta jedną ręką łapie mnie za ramię.
 - Jak to? Już? Myślałem, że poczekasz... Nie wiem... Dwa dni? Trzy?... Już chcesz wyjechać? - w jego głosie słychać zdenerwowanie. Widocznie bardzo się stresuje pozostaniem samym z dziećmi. Siadam z powrotem.
 - Peeta... Nie mogę czekać. - jego twarz się rozluźnia. Chyba już mnie zrozumiał. Zrozumiał, że to mój obowiązek.
Obowiązek Kosogłosa.
 - Dobrze. - uśmiecha się do mnie, a ja idę do góry i pakuje wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy do małej czarnej walizki na kółkach. Na sam koniec pakuje malutką, białą szkatułkę w kształcie serduszka z napisem "Always" , w której trzymam perłę, którą dostałam od Peety na arenie siedemdziesiątych piątych Głodowych Igrzysk.
Dla niektórych symbolem miłości jest obrączka, ale dla mnie ta malutka perełka jest dowodem tego jak bardzo się kochamy i chociaż minęło już tyle lat od dostania jej nadal ją mam i pilnuje jak oka w głowie. Każdego dnia przed wyjściem z łóżka ściągam ją z szafki obok i obracam w palcach patrząc jak odbijają się od niej promienie słońca...
Zamykam walizkę, wychodzę z naszej sypialni i schodzę po schodach przygotowując się na długą podróż do tak znienawidzonego przeze mnie miasta...
Do stolicy, w której rozpoczął się mój koszmar...


***


Wysiadam z pociągu. Rozglądam się.
Kapitolińscy ludzie tak się różnią ode mnie. Mój szary długi sweter, czarne spodnie i włosy splecione w tradycyjny warkocz tak bardzo się tutaj wyróżniają. Ich kolorowe stroje, wymyślne peruki i strasznie mocny makijaż zwróciłby wzrok każdego w dystryktach jednak tutaj to ja jestem tą "dziwną" i to ja przyciągam wzrok każdego z przechodniów.
Ciągnę za sobą walizkę i kieruje się do miejsca gdzie stoją taksówki. Jechałam pociągiem, który jedzie najbliżej białego domu, ale i tak dzieli mnie od niego jakieś sześć kilometrów.
Kobieta w czerwonej peruce, piórkach na rzęsach i sukience wyglądającej jakby była zrobiona ze szkła szepce coś na ucho swojej koleżance. Zgaduje, że była to złośliwa uwaga na temat mojego stroju. Podchodzę do jednej z taksówek i wchodzę do środka.
 - Pod dom prezydent Paylor. - mówię szukając portfela w mojej małej czarnej torbie na ramię. Kiedy podnoszę wzrok patrzę, że mężczyzna spogląda na mnie w lusterku oszołomiony.
Poznał mnie...
 - Dziewczyna Igrająca z Ogniem... Kto by pomyślał? - mówi uśmiechając się do mnie życzliwie. Próbuję uśmiechnąć się do niego, ale moje usta układają się tylko w dziwny grymas. Jeżeli pomyślę o tym o co będę dzisiaj prosić Paylor nawet nie potrafię się uśmiechnąć.
Mężczyzna całą drogę opowiadał mi co działo się w Kapitolu kiedy byłam na Igrzyskach, a potem Kosogłosem. Mówił ile mi zawdzięcza. Ile Panem mi zawdzięcza. Jednak wcale go nie słuchałam, bo próbowałam ułożyć sobie w głowie przebieg mojej rozmowy z prezydent.
 „Mam do pani prośbę”?... Nie, za grzecznie. „Żądam” ,aby pani odwołała Igrzyska"... To też odpada. Po takich słowach nie słuchała by mnie dalej i kazała mnie wyprowadzić...
Dojeżdżamy na miejsce a taksówka zatrzymuje się przed samym wejściem. Płacę mężczyźnie i wychodzę z auta. Wchodzę niepewnie po długich schodach. Przed wejściem zatrzymuje mnie dwóch ochroniarzy ubranych w czarne mundury z przewieszonymi w pasie karabinami.
 - Ma pani pozwolenie? - pyta jeden z nich, a ja się zastanawiam czy mnie poznał.
 - Nie... - mówię cicho. - Ale musze się spotkać z prezydent Paylor. - drugi z nich wyciąga krótkofalówkę, szepcze coś do niej i odsuwa się na kilka kroków.
 - Jest pani umówiona? - zadaje drugie pytanie, a ja powoli tracę cierpliwość. Nie po to jechałam tutaj z dwunastego dystryktu, żeby teraz użerać się z ochroniarzami.
 - Myślałam, że mam prawo do jakichkolwiek przywilejów skoro wyzwoliłam Panem z rządów Snowa! - wybucham. W jego oczach pojawia się błysk. W końcu mnie rozpoznał. Podchodzi do nas drugi mężczyzna.
 - Wpuść ją. - mówi. - Rozmawiałem z Paylor. Już na nią czeka. - odsuwają się z przejścia, a ja podchodzę do dużych, mosiężnych drzwi. Popycham je ramieniem i wchodzę do środka.
Całe lobby było w bieli. Białe ściany, białe meble, biała marmurowa podłoga. Nad głową wisiał olbrzymi diamentowy żyrandol. Podchodzi do mnie starsza kobieta. Ma obcisłą siwą spódniczkę do kolan i marynarkę w tym samym kolorze. Jej ciemne włosy, w których prześwitują siwe pasma są upięte w ciasny kok .
 - Witam Katniss. Zaprowadzę Cię do gabinetu pani prezydent. Już na ciebie czeka. - mówi uśmiechając się do mnie sztucznie. Idzie przede mną i stuka wysokimi obcasami. Co chwilę odwraca głowę do tyłu sprawdzając czy wciąż za nią idę. Wsiadamy do windy i już po kilku sekundach znajdujemy się na dziewiątym piętrze. Idziemy chwilę długim korytarzem. Oglądam wiszące obrazy na ścianach. Są to głównie krajobrazy, chociaż widzę też scenę walki pomiędzy trybutami na jednych z pierwszych Igrzysk. Kobieta podchodzi do czarnych drzwi, stuka w nie i otwiera.
 - Katniss Everdeen. - mówi kobieta stukam ją w ramię palcem wskazującym. Odwraca się do mnie ze zdziwioną miną.
 - Katniss Mellark. - mówię. Robi znudzoną minę i poprawia moje nazwisko.
 - Niech wejdzie. - słyszę ze środka pokoju. Starsza kobieta odsuwa się i kiwa znacząco głową abym weszła.
Wchodzę do środka.
Paylor uśmiecha się do mnie szeroko.
 - Co za niespodzianka. Witaj Katniss. - mówi i wskazuje ręką krzesło na przeciwko jej biurka.
Siadam. Zaciskam dłonie w pięści i pocieram o nogi, aby przestały mi się trząść.
 - Przyjechałam wyjaśnić pewną kwestię... Zapytać o... Czy to prawda... - Nie potrafię dobrać słów. Głos mi się trzęsie. Wiem, że życie tylu dzieci zależy właśnie ode mnie.
Zależy od tej chwili...
 - Spokojnie. O co chodzi? - pyta. Zamykam na chwilę oczy.
Opanuj się Katniss...
Upominam się w myślach.
Po prostu to powiedz...
Otwieram oczy i patrzę na nią. Ma ten sam uśmiechnięty wyraz twarzy.
 - Czy to prawda, że chcesz zorganizować kolejne Igrzyska? - słowa ledwo przechodzą mi przez gardło. Nie zdziwiłabym się gdyby mnie nie zrozumiała.
 - Tak. Czy jest jakiś problem? - odpowiada. Uśmiech zszedł jej z twarzy.
 - Czy jest problem?! Nie po to walczyłam o pokój i wolny kraj, aby znowu go zniszczyć! Co to za pomysł?! Sama sprzeciwiałaś się tyranii Snow'a, a teraz chcesz zrobić to samo! Chcesz skazać niewinne dzieci na śmierć! – wybucham, a łzy napływają mi do oczu. Paylor wygląda na poirytowaną. Wręcz zażenowana moim zachowaniem. Na co ona liczyła? Że pogratuluję jej pomysłu.
 - Katniss... Oni muszą poczuć to co my przez te wszystkie lata. - mówi spokojnym głosem. Chwyta moją dłoń, ale ja szybko się wyszarpuję.
 - Wycofaj to... Odwołaj Igrzyska. - mówię tak oziębłym tonem na jaki tylko mnie stać.
 - Niestety Katniss... Wszystko jest już gotowe... Dożynki odbędą się pojutrze...Właściwie miałam nadzieje, że to ty wylosujesz kolejne pięć dystryktów…


~Cukiereczki
Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, wznieciła iskrę, a ta, nie ugaszona w porę, podpali całe Panem. ~Snow

sobota, 5 grudnia 2015

Rozdział IV - Muszę coś z tym zrobić...

 - Nie... - w moich oczach zbierają się łzy, a po chwili znajdują ujście w kącikach moich oczu. Peeta mocniej ściska moją dłoń i powoli odwracamy się do Gale'a. Obraz całkowicie mi się zamazał i widzę tylko niewyraźne kształty. Zamykam oczy, a łzy wielkimi strumieniami spływają po moich policzkach i kapią na skurzaną kurtkę taty.
  - Skąd o tym wiesz? - Peeta stara się mówić spokojnie, ale jego głos i tak lekko drży.
Gale wacha się na chwilę, ale po chwili mówi.
 - Kiedy pracowałem w drugim dystrykcie często brałem udział w wywiadach. Dwa dni temu jeden dziennikarz spytał się mnie co sądzę o nowym pomyśle Paylor w związku z nowymi Igrzyskami. Nic o tym nie wiedziałem, naprawdę... Podobno nasza prezydent ogłosiła to na jednym z przemówień w Kapitolu. W tegorocznych Igrzyskach mają brać udział dzieci z Kapitolu i jeszcze z pięciu wylosowanych dystryktów. Wiadomość nie rozeszła się szybko, bo powiedziała, że to nie jest pewne. Katniss... Sam nie wiem, czy to jest do końca takie złe... Na początku byłem tak samo wstrząśnięty co ty, ale może Paylor organizuje je, aby pokazać Kapitolowi co nam robili przez te wszystkie lata.
 - Nie jest takie złe?! - wybucha Peeta, a jego twarz poczerwieniała od złości.
 - Peeta , spokojnie... - mówię drżącym głosem. On tylko patrzy na mnie błagalnie. Najwyraźniej chce żebym go poparła, ale nie mam zamiaru się teraz z nikim kłócić.
Po prostu stoję i patrzę to na jednego to na drugiego.
 - Posłuchaj... - zaczyna Gale. - Niech Kapitol zrozumie co czuliśmy kiedy dzieciaki z naszego dystryktu były skazywane na pewną śmierć. Niech poczują to co my. - w oczach Gale'a widzę ogromną chęć zemsty. To już nie ten sam Gale, z którym polowanie stawało się moim ulubionym zajęciem. Nie chłopak dzięki któremu las stał się moim drugim domem. Nie mój Gale... Teraz jest tylko dorosłym mężczyzną, który chce się zemścić.
 - Zamknij się! Tam też są dzieci takie jak u nas w dystryktach! One nie są niczemu winne! To nie one organizowały Igrzyska! Nie one odpowiadają za każdą śmierć na arenie! Nie przez kapitolińskie dzieci umarła Rue... Madge... Finnick...To wszystko wina Snow'a. Ale go już nie ma - wykrzyczał to wszystko na jednym wdechu choć przy wymienianiu imion naszych poległych przyjaciół zniżył głos do szeptu. Patrzę na Gale'a, który cały trzęsie się ze złości.
 - Może wejdziemy do środka? - proponuje żeby choć w minimalnym stopniu rozładować atmosferę. Oni spoglądają na mnie jak na obłąkaną. Twarz Gale'a łagodnieje.
 - Dzięki Katniss, ale nie będę Wam przeszkadzać. - mówi i patrzy wściekłym wzrokiem na Peete. On posyła mu złośliwy uśmieszek i idzie w kierunku drzwi.
 - Wpadnę jutro. - mówi Gale.
 - Oby nie - szepcze Peeta zamykając drzwi. Idę w jego ślady i kieruje się w stronę wejścia do domu. Kiedy zamykam za sobą słyszę zza drzwi jeszcze cichy głos Gale'a.
 - Do jutra Kotna.
...
Po zjedzonym wspólnie obiedzie całą rodziną oglądaliśmy ulubiony program Peety w telewizji. Trzymałam Toby'ego na rękach, a Rosie siedziała na kolanach Peety. Najwyraźniej strasznie jej się nudziło, bo cały czas nuciła jakąś piosenkę, a Peeta w kółko ją uciszał.
 - Mogę iść się pobawić do swojego pokoju? - pyta córka. Kiwam głową, a ona szybko zeskakuje z kolan blondyna i chwilę później słyszę trzask zamykanych na piętrze drzwi jej pokoju.
Podaje Toby'ego Peecie, a sama idę do kuchni zrobić mu mleczko. Wracam i podaję Peecie butelkę.
 - Nakarmisz go? -pytam.
 - Jasne. - odpowiada z uśmiechem. Program się skończył i teraz w telewizji lecą jakieś wiadomości. Pokazywane są urywki nagrania, w którym prezydent Paylor przecina grubą czerwoną wstążkę przy wejściu do jakiegoś nowo otwartego budynku, kolejny wywiad z Galem na temat jego nowej pracy, życie w dystryktach, w których teraz żyje się lepiej. I to wszystko miało przepaść. Kiedy zorganizują kolejne igrzyska wybuchną zamieszki i protesty przeciwko nowej prezydent, która obiecała im życie w kraju wolnym od wszelakich form przemocy emitowanych na ekranach w całym Panem. Po skończeniu wiadomości na całym ekranie wyświetla się napis:

Panem dzisiaj, Panem jutro, Panem zawsze.

Patrzę na Peete, który jest skupiony na karmieniu naszego dziecka.
 - Co o tym wszystkim myślisz? – pytam, a on robi zdziwioną minę. Jakby nie wiedział o co mi chodzi.
 - O czym?
 - O Igrzyskach - odpowiadam prawie szeptem. Nie możemy dopuścić do tego by się odbyły. Byłam Kosogłosem, symbolem rewolucji. Ludzie staną po mojej stronie kiedy uświadomię im, że Igrzyska nie powinny się odbyć.
 - Nie wiem Katniss... Z całego serca nie chcę, aby się odbyły, ale co my możemy zrobić? Jeżeli Paylor będzie chciała je zorganizować odbędą się nawet jutro. - jego oczy posmutniały. A co jeżeli to nie będą ostatnie Igrzyska? Jeżeli znowu odbudują areny i znowu co roku będą odbywały się dożynki? W tegorocznych Igrzyskach wezmą udział jeszcze dzieci w pięciu wylosowanych dystryktów. To nie może mieć miejsca...
 - Muszę coś zrobić Peeta. Nie mogę dopuścić do tego, aby kolejne dzieci ginęły na oczach całego Panem. - Mąż przygląda mi się uważnie jakby nie do końca zrozumiał co właśnie powiedziałam.
 - Jak chcesz to zrobić? Myślisz, że przekonasz Paylor, aby ich nie organizowała? Nie rób sobie nadziei Katniss... Może tym razem sobie odpuśćmy. Przecież prezydent nie zmieni swojej decyzji, bo ty tak mówisz... - może ma rację... Ale to nie zmienia faktu, że będę walczyć do końca.
 - Może ona jej nie zmieni, ale ja przekonam Panem. Byłam Kosogłosem... Jestem Kosogłosem... - nie sądziłam, że te słowa jeszcze kiedykolwiek wyjdą z moich ust...
Jestem Kosogłosem...
To mnie posłuchają. Dziewczyny, która igra z ogniem.
 - W takim razie... Co chcesz teraz zrobić? - pyta Peeta, a mi pomysł rodzi się w głowie w przeciągu jednej sekundy.
 - Pojadę do Kapitolu.


~Cukiereczki

Mogę przysiąc, że wszystkie ptaki za oknem ucichły. ~Peeta

piątek, 4 grudnia 2015

Rozdział III - Nieszczęście...

- Cześć Kotna. - mówi mój dawny przyjaciel. Bardzo się postarzał. Wprawdzie nie widzieliśmy się sześć lat, ale wygląda na co najmniej dziesięć lat starszego ode mnie. Obejmuje mnie, a jego długi zarost drapie mnie w policzek. Stoję osłupiała w progu nie wiedząc dokładnie czy to się dzieje naprawdę. Co go tutaj sprowadza? Po sześciu latach przypomniał sobie o swojej przyjaciółce?
Z kuchni nadal słychać głośną muzykę i śmiech Peety i Rosie. Stoimy w progu patrząc na siebie gdy nagle mówi:
 - Mogę wejść? - nie pomyślałam nawet o tym żeby go wpuścić. Odsuwam się niepewnie, a on szybko wchodzi do domu i zamyka za sobą drzwi.
 - Powiesz coś? – pyta, a ja nadal wpatruje się w niego nie wiedząc co mam powiedzieć. Czy on liczy na to, że padnę mu teraz w ramiona? Że powiem, że się za nim stęskniłam? Zerwaliśmy ze sobą kontakt wiele lat temu a on tu przyjeżdża i zachowuje się jakby nigdy nic. Nie dzwonił w moje urodziny, nie wysyłał kartek świątecznych w Boże Narodzenie. Nawet nie wie, że Peeta jest moim mężem... Nawet nie wie, że mamy dzieci. Sama nie zdziwiłabym się gdyby powiedział mi, że ma rodzinę.
 - Katniss kto przy... - Peeta zadaje to pytanie wychodząc z kuchni, ale szybko umilkł, gdy zdał sobie sprawę kto jest naszym gościem. Jego twarz tężeje, szybko podchodzi do mnie i łapie mnie za rękę.
 - Czego chcesz? - Pyta mój mąż oschle. Nigdy nie darzyli siebie sympatią. Zawsze traktowali się nawzajem jak rywali.
 - Nie mogę odwiedzić mojej przyjaciółki? - mówi Gale pochylając się lekko do przodu. Mam wrażenie, że zaraz dojdzie do bójki i kiedy chcę coś w końcu powiedzieć Rosie wybiega z kuchni trzymając łyżkę którą mieszała sałatkę i rozsypując warzywa po podłodze.
 - Mamo! Kiedy będziemy jeść? Jestem głodna! - Mówi i wskakuje mi na ręce. Gale wytrzeszcza oczy i patrzy na córeczkę jak na coś nienaturalnego.
 - Mamo...? - mówi Gale prawie bezgłośnie. W końcu spogląda na mnie, a w jego oczach widzę ból.
Kiwam głową i mówię do Rosie.
 - Za chwilkę. Mamy gościa. - Dziewczynka patrzy na Gale'a badawczym wzrokiem.
 - Kto to jest? - szepcze mi do ucha.
 - To Gale. Mój stary przyjaciel. – odpowiadam, a dziewczynka uśmiecha się do niego.
 - Cześć, Gale! Jestem Rosie. – mówi, a on nadal wpatruje się w nią w osłupieniu. Kiedy nagle na mnie patrzy widzę, że jest zły. Tylko o co? Przecież mam prawo mieć rodzinę, być szczęśliwa...
 - Przecież mówiłaś mi, że nigdy nie chcesz mieć dzieci. - mówi przez zaciśnięte zęby.
Zastanawiam się kiedy mu tak powiedziałam.
Faktycznie...
Powiedziałam mu to jeszcze przed moimi pierwszymi Igrzyskami. Nie chciałam mieć dzieci, bo bałabym się, że mogą być kiedyś wybrane na trybutów podczas dożynek. Ale teraz kiedy nasz kraj jest wolny nie widzę w tym nic złego, bo wiem, że moim dzieciom nic nie grozi. Patrzę na Peete który uśmiecha się złośliwie do Gale'a.
 - Nie z tobą. - mówi blondyn.
 - Peeta! - upominam go, ale chwilę później nie możemy wytrzymać i parskamy głośnym śmiechem. Peeta obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie. Rosie też zaczyna się śmiać chociaż pewnie nawet nie wie o co chodzi. Gale'owi musi być pewnie trochę niezręcznie w tej sytuacji. Przestajemy się śmiać i patrzymy na niego. Jest cały spięty, a mięśnie na jego twarzy drżą w dziwnym tiku.
 - Katniss, musimy porozmawiać. - mówi. Nagle z góry dobiega płacz Toby'ego. Gale robi smutną minę.
 - Naprawdę... Jeszcze jedno...? - kładę Rosie na ziemię i szybko idę w kierunku schodów.
 - Zaraz wracam! - krzyczę przez ramię. Wchodzę do pokoju chłopczyka i wyciągam go z kołyski. Daje mu smoczek i przytulam do siebie. Kiedy malec się uspokaja zmieniam mu pieluszkę (nie jest to jedno z moich ulubionych zajęć, więc jak najczęściej wyręcza mnie w tym Peeta) i wkładam mu niebieską piżamkę we wzorki, którą podarowała nam Effie. Jest teraz żoną Haymitcha i razem mieszkają w ósmym dystrykcie. Mój dawny mentor już nie pije odkąd Effie zgodziła się zostać jego żoną. Podobno zawarli pewien układ. On nie pije, a ona nie zakłada na siebie dziennie tony makijażu.
Zawijam Toby'ego w kocyk, biorę na ręce i idę na dół. Gale nie ruszył się z miejsca za to Peeta i Rosie wygłupiają się teraz przed telewizorem. Podchodzę do starego przyjaciela i patrzę mu prosto w oczy. Są zapadnięte, a cała jego twarz jest pobladła.
 - O czym chciałeś porozmawiać? – pytam, a on wskazuje głową Peete.
 - Możemy na osobności? - nie mam zamiaru z nim nigdzie iść dlatego mówię:
 - Nie mam przed Peetą tajemnic. - kładzie mi dłoń na ramieniu, a ja odruchowo się odsuwam. Pochyla się nade mną i szepcze:
 - Katniss, to pilna sprawa. - mówi z naciskiem na słowo: "pilna". Może to naprawdę coś ważnego? Może stało się coś z moją mamą, lub Annie i jej synkiem?
 - Dobrze - odpowiadam po krótkim namyśle. Podchodzę to kanapy i podaje dziecko Peecie.
 - Zaraz wracam. - patrzy na mnie troskliwie. Wie, że nadal boli mnie to, że przez Gale’a nie żyje Prim, ale kiedyś w końcu musimy porozmawiać.
Całuje go w w policzek i wracam do Gale'a.
 - Pójdziemy na taras? - pyta. Kiwam głową, wyciągam z szafy starą, skórzaną kurtkę taty i wychodzę na dwór.
 - No więc...Co jest tak pilne, że zjawiasz się tu po sześciu latach bez zapowiedzi? - nie chciałam aby zabrzmiało to tak oskarżycielsko. A może nawet lepiej? Niech wie, że jeszcze mu nie wybaczyłam.
 - Kotna... Chciałem się z tobą skontaktować, ale...
 - Gale! Do cholery, zaczniesz gadać, czy nie!? - Wybucham i przerywam mu w połowie zdania. Mam nadzieję, że Peeta tego nie słyszał, bo będzie się martwił.
Nagle drzwi się otwierają i na taras szybko wchodzi mój mąż.
 - Co się dzieje Katniss? - podchodzi i łapie mnie za rękę.
A jednak słyszał...
 - Nic... - kiwam głową w stronę Gale'a, aby dać mu znak, że może mówić.
 - Ale... - mówi i patrzy na Peete. Nie chce mówić przy nim, nie będzie mówił wcale. Odwracam się do Gale'a plecami i ciągnę Peete w stronę drzwi. Nagle słyszę z tyłu jego zachrypnięty głos, a moje serce na chwile zamiera.
 - Paylor chce zorganizować kolejne Igrzyska...

~Cukiereczki
Pamiętaj, że kochamy się do szaleństwa, więc możesz mnie całować, kiedy tylko zechcesz. ~Peeta

czwartek, 3 grudnia 2015

Rozdział II - Niezapowiedziany gość...

Dochodzimy do naszego domu w Wiosce Zwycięzców. Odkąd wojna się skończyła zamieszkaliśmy z Peetą razem w jego domu, a rok później pobraliśmy się. Jest tu dużo więcej miejsca niż u mnie i dom jest  przytulniejszy. Peeta urządził dzieciom pokoiki na piętrze. Rosie ma swój, pomalowany na pastelowy różowy, a Toby, jasno zielony. Po narodzinach chłopczyka spał on z nami w naszej sypialni, ale budziły go moje ciągłe nocne krzyki, dlatego byliśmy zmuszeni kłaść go spać w osobnym pokoju. Nasze doświadczenia z Igrzysk nauczyły nas być czujnym nawet nocą, dlatego nie boimy się, że nie usłyszymy płaczu naszego małego dziecka z sąsiedniego pokoju. Nawet najcichszy jego jęk potrafi nas obudzić.

Peeta otwiera drzwi do domu, a Rosie szybko wbiega do środka, rozkłada się na kanapie i włącza swój ulubiony program w telewizorze.
- Rose, ściągnij buty - mówi Peeta starając się zabrzmieć groźnie, ale na jego usta już wypełzł szeroki uśmiech. Odwraca się do mnie, a ja na chwilę zatracam się w jego błękitnych oczach.
 - Katniss? - Nie wiem o co mu chodzi więc robię zdziwioną minę.
 - Pytałem się, czy jesteś głodna. Gdzie ty odpłynęłaś? – mówi, a zaraz po tym wybucha głośnym śmiechem.
 - Zamyśliłam się. - odpowiadam i zabieram Toby'ego z rąk Peety. Kieruje się w stronę schodów, aby uspać chłopczyka, gdy przypominam sobie o jego pytaniu. Odwracam się i mówię:
 - I tak. Jestem głodna. - uśmiecha się do mnie, a ja odwzajemniam uśmiech i idę do góry.
Wchodzę do pokoju, układam go ostrożnie w białej kołysce, którą zrobił Peeta i przykrywam cienkim, białym kocykiem. Zaczynam lekko go kołysać i cicho śpiewać starą kołysankę:

W oddali łąki, wejdźże do łóżka,
Czeka tam na cię z trawy poduszka.
Skłoń na niej główkę, oczęta zmruż,
Rankiem cię zbudzi słońce, twój stróż.

Przypominają mi się te wszystkie noce, gdy śpiewałam tę kołysankę Prim kiedy budziła się z krzykiem.
Prim...
Moja mała siostrzyczka...Teraz byłaby już dorosła… Czasami zastanawiam się jak by teraz wyglądała. Nigdy się tego nie dowiem. Nigdy nie zobaczę znów jej złotych włosów spiętych w długi warkocz. Nie zobaczę jej ślicznych oczu mówiących, że wszystko będzie dobrze…
Po policzkach spływają mi słone łzy więc szybko ocieram je rękawem jednej ręki, drugą cały czas kołysząc synka. Śpiewam kolejną zwrotkę starając się , aby mój głos nie drżał tak bardzo.

Tu jest bezpiecznie, ciepło jest tu,
Stokrotki polne zaradzą złu.
Najsłodsza mara tu ziszcza się,
Tutaj jest miejsce, gdzie kocham cię.

Kiedy kończę Toby już głęboko śpi. Nachylam się i delikatnie całuje go w jego malutkie czółko, a następnie wychodzę cicho z pokoju. Zamykam ostrożnie drzwi i na palcach schodzę ze schodów. W całym domu już ślicznie pachnie potrawą przygotowywaną przez Peete. Podchodzę do kanapy i głaszczę Rosie po jej delikatnych ciemnych włoskach spiętych w dwa dobierane warkoczyki. Dziewczynka uśmiecha się do mnie, szybko zeskakuję z kanapy i łapie mnie za rękę. Wlepia we mnie swoje niebieskie oczka takie same jak Peety i pyta:
 - Mamo, co dzisiaj będzie na obiad? - nawet po pięciu latach bycia matką nie mogę przyzwyczaić się do tego słowa. "Mama".Katniss Mellark jest matką dwójki dzieci. Kto by pomyślał?
 - Nie wiem, chodźmy zobaczyć co gotuje tatuś - odpowiadam uśmiechając się do niej szeroko. Ruszamy do kuchni, gdzie Peeta stoi przy piecu i miesza coś w garnku. Pomagam usiąść Rosie na wysokim krześle przy szklanym blacie, a sama podchodzę do Peety i kładę mu ręce na ramionach.
 - Pomóc ci w czymś? - Szepczę mu do ucha. Odwraca się szybko, łapie mnie w pasie i złącza nasze usta w długim pocałunku.
 - Fuj - Z tyłu słyszymy cienki głosik Rosie. Wybuchamy śmiechem, a Peeta wraca do pracy.
 - Możesz to pokroić - wskazuje palcem na warzywa na blacie. Już zapomniałam, że zadałam mu takie pytanie. Biorę nóż z szuflady i zabieram się do pracy.
 - Mogę też w czymś pomóc? - Pyta córka. Peeta podchodzi do niej i bierze ją na ręce.
 - Od kiedy to chcesz pomagać w kuchni? – Pyta, a ona szeroko się uśmiecha.
 - Chcę być taka jak ty! - mówi i zarzuca mu ręce na szyje. Peeta całuje ją w czoło i kładzie z powrotem na krześle. Odchodzi na chwilę. Gdy wraca kładzie przed nią miskę, wrzuca do niej pokrojone już przeze mnie warzywa i pyta:
 - Wymieszasz to?
Córka radośnie kiwa głową i niezdarnie miesza warzywa dużą plastikową łyżką. Peeta całuje mnie w policzek, a ja uśmiecham się szeroko. Mam najwspanialszą rodzinę na świecie. Wspaniałego męża, cudowne dzieci. Peeta tak bardzo chciał być tatą i kiedy się dowiedział, że na świat przyjdzie Rosie tak się cieszył, że przez kolejne dziewięć miesięcy mówił tylko o tym. Sam urządził jej pokój i kupił (bądź sam zrobił) wszystkie potrzebne rzeczy.
W jeden dzień obdzwonił wszystkich naszych znajomych, aby podzielić się z nimi "wesołą nowiną". Oprócz Gale'a... Nie widziałam się z nim odkąd dowiedziałam się, że to przez niego zginęła Prim. Z Toby'm było tak samo. Nie widziałam nigdy kogoś tak bardzo szczęśliwego. I choć nasz syn ma tylko dwa miesiące Peeta kupił mu już zabawki i ubranka, które będą na niego dobre dopiero za około trzy lata. Kapitol na bieżąco śledzi losy „nieszczęśliwych kochanków z dwunastego dystryktu”, więc kiedy wyciekła wiadomość o naszym ślubie, a później o mojej ciąży dostawaliśmy coraz więcej prezentów i kartek z gratulacjami ze stolicy.

Podchodzę do małego radia, które stoi na parapecie i włączam muzykę. Rose zaczyna się kiwać w rytm muzyki, a Peeta szybko podbiega do niej, bierze ją na ręce i zaczynają wirować po kuchni. Zaczynam się śmiać i tańczę razem z nimi nieudacznie wymachując rękami. Mam wrażenie, że ktoś puka do drzwi i przystaje na chwilę, ale nic nie słyszę więc znów zaczynam tańczyć. Pukanie się nasila. Peeta chyba też to słyszy, bo zatrzymuje się i patrzy na mnie pytająco. Wzruszam ramionami i mówię mu, że idę zobaczyć kto to, a on znów zaczyna się kręcić po kuchni. Podchodzę do drzwi, otwieram je i widzę te same szare oczy, które były moją oporą w trudnych chwilach. Dzięki, którym nie załamałam się po śmierci taty i zaczęłam sama dbać o moją rodzinę. Ale też oczy, które tak strasznie mnie zraniły...
 - Gale... - szepczę.

~Cukiereczki
Cieszę się, że znalazłaś to, co ze mnie zostało. ~Peeta

środa, 2 grudnia 2015

Rozdział I - Początek...

   Siedzę na zimnej, marmurowej podłodze. Próbuję się ruszyć lecz nic z tego. Moje ręce i nogi są związane, a wokół panuje gęsta ciemność. Nagle ktoś zapala światło i muszę zmrużyć oczy by cokolwiek dostrzec. Do pomieszczenia wchodzi dwóch umięśnionych mężczyzn w czarnych mundurach wlokących za sobą wielki wór. Kładą go przede mną, odwiązują...
- Peeta...-szepczę i wydaję z siebie przeraźliwy krzyk. Ma poszarpane ubranie i mnóstwo ran, a z jego prawej skroni cieknie krew. Spogląda na mnie, a jego błękitne oczy straciły swój dawny blask. Stara mi się coś powiedzieć lecz nie potrafię go zrozumieć. W tym momencie wchodzi reszta strażników, a za nimi pospinani łańcuchami wchodzą kolejno: Gale, Effie, Haymitch, mama... Wszyscy wyglądają strasznie... Są cali poobijani, mają zapadnięte oczy i wyglądają jakby nie mieli nic w ustach od tygodni. Ciemnoskóry strażnik popycha ich na ziemię, a oni padają twarzą w dół przed moimi stopami. Chwilę po nich pojawia się w drzwiach wysoka kobieta trzymająca za rękę dziewczynkę i kiedy podeszła bliżej zdałam sobie sprawę, że to moja córka...
- Rosie! -krzyczę, a ona próbuje się do mnie wyrwać lecz strażniczka ciągnie ją za włosy. Płacze i wykrzykuje moje imię, ale ja nie potrafię jej pomóc... Nagle zauważam, że kobieta trzyma na rękach coś jeszcze...Mój syn! Zaczynam głośno krzyczeć i płakać gdy Toby wyciąga do mnie swoje malutkie rączki. Strażniczka kładzie go na ziemi wśród wszystkich, a Rosie popycha by usiadła obok Gale'a. Wtedy każdy ze strażników wyciąga zza swojej kurtki broń i przystawia do głów najważniejszych osób w moim życiu...Również do moich dzieci... Próbuję uwolnić swoje ręce. Wtedy strażnicy odbezpieczają broń i słyszę wystrzały.
- Nie! -krzyczę lecz jest już za późno na jakąkolwiek pomoc, bo wszyscy leżą martwi, a moje stopy są całe mokre od krwi...
...
   Budzę się z krzykiem a nad sobą dostrzegam Peetę z zatroskaną twarzą trzymającego na rękach Toby'ego.
 - To tylko sen... To tylko zły sen - mówi, a ja próbuję się uspokoić. Siadam na kocu i przecieram twarz rękami. Cała się trzęsę, a po moich skroniach spływają kropelki potu. Najwyraźniej zasnęłam podczas naszej wspólnej wyprawy na łąkę... 
- Już dobrze? -pyta się mnie Peeta. Skinęłam głową. 
- Rosie, wracamy do domu! -córka podbiega, a ja łapię ją na ręce. Peeta bierze Toby'ego i wracamy do 
siebie...

~ Cukiereczki

"Nie dajcie się zabić"~Haymitch